niedziela, 1 września 2013

Le Diable Rouge? cz. 2

           Dziś, w tych późnych godzinach nocnych, z dumą prezentuję drugą część opowiadania o dzielnym Manfredzie, Bismarcku sił powietrznych. W dzisiejszej części jest co najmniej jeden BEK (dla niewtajemniczonych: Brawurowy Element Komiczny), którego pomimo całej jego głupoty nie mogłam sobie darować. Są również co najmniej dwa odwołania do hitów polskiej kinematografii oraz trochę odwołań do popkultury. Kto je odgadnie, będzie mógł nosić dumnie na piersi order z ziemniaka. 
               Jedna rada: jak chcecie niespodzianki, to sprawdzajcie nazwiska i nazwy własne, większość z nich jest jak najbardziej prawdziwa. 

          Manfred uświadomił sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia o życiu awiatorów. A uświadomił to sobie, próbując jakoś, choć trochę, zdecydowanie odrobinę, ogarnąć swoją kwaterę. Jako wychowanek szkół wojskowych liczył na normalne koszary i normalne pokoje, ale się przeliczył.
            Jak zwykle.
            Okazało się, że „kwaterami” pilotów są jaskinie. W każdej jaskini mieścił się jeden smok, ale zostawał skromny kącik dla pilota. W tym kątku ktoś był łaskaw rzucić na ziemię cienki, goły siennik. I nic więcej, koca, poduszki, nic, nawet głupiej, małej półki nie zamontowano, o szafie nie wspominając. Von Richthofen prychnął z niezadowoleniem, zastanawiając się, jak niby ma się tu rozpakować i rozgościć, jak żyć?
            Za plecami usłyszał chrobot, więc odwrócił się gwałtownie. Oto do jaskini wchodził… Nie, wtaczał się! Nie! Tarabanił się!  j e g o  smok, jeszcze bardziej pokraczny i nieproporcjonalny niż wydawał się być na polu podczas prezentacji.
            Życie właśnie napluło ci w twarz, mój drogi. Znowu.
            Smok obrócił się, próbując się chyba położyć i jednocześnie nie uderzyć głową o stalaktyty, więc jedyne, co mógł zrobić Manfred, to rzucić się plackiem na siennik. Nie oddychał również przez chwilę, bojąc się jakiejś kontuzji. Poczuł, że od cielska czerwonego smoka bije sympatyczne ciepło. Ale z drugiej strony równie dobrze to jemu mogło się zrobić za gorąco od nadmiaru wrażeń. Usiadł.
            – Pokrako, uważaj trochę, bo nie znajdziesz sobie drugiego tak naiwnego pilota! – warknął, gdy już trochę ochłonął. A raczej gdy już obmacał sobie portki sprawdzając, czy oby się nie zbłaźnił.
            Smok nareszcie usiadł, Manfred dostał skrzydłem po głowie. Przez chwilę siedział, zaciskając dłonie w pięści i próbując ignorować ból. Potem zwierzę odwróciło łeb, przyglądając mu się uważnie. Twarz owiało mu ciepłe powietrze, wydmuchiwane z nozdrzy smoka. Poczuł, jak rozczochrane uderzeniem włosy podnoszą się do góry. Nie było to przyjemne uczucie, o nie. Czuł się, jakby ktoś zdejmował mu skalp.
Wielkie, żółte i kocie, łzawiące oko wpatrywało się w niego intensywnie. Było to co najmniej krępujące.
            – Fokk… Er! – stwierdził smok. Manfred dosłyszał w tym przepraszającą nutę.
            A potem zdał sobie sprawę, że zaczyna chyba głupieć. Zwierzę i przepraszająca nuta? Też coś!
            – Nic. Nie. Szkodzi – powiedział jednak, tak dla ostrożności. Nie chciał oberwać ponownie, a przy tym zwierzęciu mogło mu się to przytrafić wcale łatwo.
            Praktycznie przyciśnięty do wilgotnej, zimnej ściany jaskini z trudem sięgnął po swoją walizkę. Uznał, że rozpakowywanie się jest bezcelowe, więc położył ją jak najdalej od czerwonego smoka. Siedział tak przez chwilę, z rękoma złożonymi na podołku, bezczynie. Bezradnie właściwie.
            Nie mam życia. Tylko pustka. Ja tu ginę, mamo!
            Co on będzie robił przez te wszystkie lata, jakie go czekają w siłach powietrznych? Przecież umrze na chroniczną melancholię, zajmując się czymś, co go w ogóle nie obchodzi! Strzeli sobie w łeb, jak Werter! Jak Antygona się zabije, wybierając mniejsze zło! Z drugiej strony, zaczęła się wojna. Kto wie, może nawet nie przeżyje swojej pierwszej potyczki?
            Nie ma co histeryzować. Histeria to przypadłość kobieca. Nie jestem kobietą.
            Na potwierdzenie swojej tezy pomacał się po portach raz jeszcze.
            Kto wie, może nie przeżyję nawet szkolenia?
            Smok położył się, zwinąwszy się w kłębek niczym salonowy piesek, nie! niczym straszliwa parodia salonowego pieska. Von Richthofen, przyglądając się parze wydobywającej się z nozdrzy pokraki, wiedział już, że tej nocy z pewnością nie zaśnie.
***
            Rzygał jak kot.
            Nie, nie wymiotował elegancko i dyskretnie, ani nie pluł żółcią. Na swoją nieelegancką przypadłość Manfred nie znajdował lepszego porównania, gdyż najwyraźniej jego organizm zdecydował, że ma wypluć własny żołądek. Tak więc, trzymając się kurczowo ogrodzenia wokół pola treningowego, rzygał jak kot, trzymając się za brzuch.
Rzygał długo, intensywnie, męcząco. W końcu wyprostował się, otarł rękawem twarz i usta.
            Na sąsiednim polu ćwiczyły smoki. Pod okiem starszych zwierząt i ich pilotów kręciły ósemki, korkociągi, pętle, trenowały przewroty, zwroty, loty nurkowe oraz loty w szyku bojowym. Stary i lądowania, choć wciąż nierówne i wyraźnie bezładne, wychodziły im jednak najlepiej.
Od samego patrzenia na te akrobacje  żółć podchodziła chłopakowi do gardła, ale mimo to musiał przyznać, że widok był niesamowity. Było coś, szczególnie w tych większych, starszych zwierzętach, co sprawiało, że pomimo ogromnej masy miały w sobie grację.
Dobrze się na to patrzyło, dopóki jego pokraka nie zepsuła szyku, wpadając na jakiegoś zielonego nieszczęśnika i zwalając się wraz z nim na ziemię. Łomot, łoskot, rumor i huk był taki, że von Richthofen skrzywił się mimowolnie. Miał cichą nadzieję, że jego potwór nie zabił zielonego biedaka. Nie chciał płacić za uszkodzenia, miał wrażenie, że jego rodzina, choć bogata, nie wygrzebałaby się z długu wobec armii niemieckiej przez następne dziesięć pokoleń. 
            Klnąc pod nosem, odwrócił się, by dyskretnie zerknąć w stronę hangaru. Tak jak się spodziewał, w wejściu stał Goering, przyglądając mu się z wyraźnie, aczkolwiek nieszczerze, zmartwioną miną. Manfredowi było wstyd. Wytrzymywał musztrę i mordercze ćwiczenia fizyczne, natomiast nie wytrzymał małpiego gaju, który zdawał się nie sprawiać najmniejszego problemu jego kolegom. Ale już od tych wszystkich huśtawek, pochylni, skoków i obrotów w powietrzu zrobiło mu się naprawdę niedobrze. Był zmęczony. Jedyne, na co teraz miał ochotę, to spakować się, wrócić do domu i wypiąć na nielicznych wujków oraz pociotków, którzy wojowali za Niemcy. W głębi duszy von Richthofen wiedział jednak, że nie może zrezygnować. To byłoby tchórzostwo!
            Małpi gaj był podstawą ich szkolenia. W ogromnym, blaszanym, łatwo nagrzewającym się hangarze, wysoko pod sufitem, zawieszono kilka… naście huśtawek oraz kilka pochylni, które rekruci musieli nauczyć się pokonywać w ekspresowym tempie. Na najwyższym poziomie rozwieszono między wąskimi platformami kilka lin. Major Fiegauf, ich trener, zapowiedział, że ukończywszy szkolenie będą się po tych linach poruszać jak prawdziwe małpy.
            I w pizdu poszły wszystkie romantyczne opowieści o życiu pilotów!
            Mając nadzieję, że krok ma mimo wszystko pewny i sprężysty, ruszył w kierunku hangaru. Zbliżywszy się wystarczająco, bez zdziwienia stwierdził, że Goering uśmiecha się drwiąco.
            Nic nowego pod słońcem.
            – Mógłbym dać ci przyjacielską radę? – zapytał Hermann.
            Richthofen miał wielką ochotę odpowiedzieć przecząco, ale był dżentelmenem, nie wypadało mu zrobić czegoś takiego, więc w odpowiedzi jedynie krótko skinął głową.
            – Poczytaj podręczniki awiacji.
***
            Manfred nie rozumiał rady Goeringa i już miał unieść się honorem, a o podręczniki nie zapytać, gdy na popołudniowych ćwiczeniach w małpim gaju znów zrobił z siebie głupka, wymiotując sobie wprost pod nogi, brudząc przy tym buty.
            – Gorzej być nie mogło – poinformował pokrakę, to znaczy swojego smoka, rzucając na siennik stos starych książek.          
Stwór leżał zwinięty (nadal) w kłębek, (nadal) niczym brzydka parodia salonowego pieska. Na głos swojego pilota otworzył jedno oko, a potem nieznacznie podniósł łeb. Wyraził większe zainteresowanie gdy ten zapalił lampę naftową, tak wielką, że równie dobrze mogła udawać salonowy zegar z wahadłem, a którą baron kazał sobie wstawić pomimo tego, że jego przestrzeń życiowa miała się przez nią ekstremalnie zmniejszyć. Manfred jednak nie zareagował na ruch swojego zwierzęcia. Zamiast tego rzucił się na siennik tuż obok opasłych tomów.
– Fokker? – wybełkotał smok pytająco, lecz jakoś bez entuzjazmu.
– A żebyś wiedział – mruknął Richthofen bezmyślnie, studiując spis treści. I wtedy go olśniło. – Słuchaj, pokrako. Pilot przeprowadzający szkolenie techniczne męczył nas dzisiaj, żebyśmy koniecznie nadali swoim smokom imiona. Nazwę cię właśnie tak – Fokker!
Smok milczał. Manfred uznał to za zgodę.
– Więc, Fokker, musimy to przeczytać. – Podniósł trzymaną w rękach książkę nieco do góry. – Ja, żebym więcej nie rzygał, a ty, żebyś przestał wpadać na inne smoki.
Fokker przekręcił łeb i teraz patrzył na niego tylko jednym okiem. Jak pies, gdy mu powiedzieć, że czas na polowanie. To spojrzenie było tak niepokojące, że Richthofen aż się wzdrygnął.

– Nie możemy już nigdy więcej zrobić z siebie pośmiewiska. 

10 komentarzy:

  1. "Manfred uświadomił sobie, że nie ma najmniejszego pojęcia o życiu awiatorów"

    Czy to już ten BEK w nawiązaniu do tego?

    PS Nie czytam, nie mam czasu, przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Za "Ja tu ginę, mamo!" z Dnia świra poproszę ciastko. :)
    Czyżby BEK dotyczył macania się po jajkach celem sprawdzenia, czy płeć nie uległa zmianie?
    Anyway. Nabrałam nagle ochoty na opkową kontynuację, tj. "Jak Manfred i Fokker w krótkim czasie stają się pakerami i zawstydzają całą jednostkę". Serio, serio. :) ...No dobra, wiem, że ewentualną chwilę triumfu muszą poprzedzać długie i bolesne początki, bo inaczej triumf nie będzie smakował tak samo. Pisz swoje. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Fanfary* Wszystkie możliwe ordery z ziemniaka idą do ciebie :) W dużym skrócie to opko będzie wyglądało właśnie tak, czyli "jak zawstydzają całą jednostkę", więc...

      Usuń
    2. ...więc tym niecierpliwiej czekam na kontynuację, dumnie prężąc pierś z zimniokami. Yay!

      Usuń
    3. No na tę trzeba będzie poczekać do listopada raczej, bo dopiero mam plan ramowy, ale... Chyba będzie warto. No nie wiem, nie umiem oceniać tego konkretnego opka, za dobrze się bawię, pisząc :)

      Usuń
  3. Coś czuję, że próbowałaś mnie naprowadzić na trop Krótkiej Formy :P Tak czy siak ja to czytałam już dawno, tylko tak mi się wtedy nie chciało skomentować... no, ale teraz przeczytałam raz jeszcze :D
    No to powiem, że myślałam, że ten BEK dotyczy raczej tego, że Manfred poszedł ćwiczyć, a nie pomyślał żeby do książki zajrzeć... trudno, pomyliłam sie :P
    "jak żyć?" - a to to nie jest w odniesieniu do naszego koffanego premiera? Bo skoro nawet ja to z nim kojrzę (a wiadmości oglądam od święta), to chyba jednak coś znaczy ^^
    "Wielkie, żółte i kocie, łzawiące oko wpatrywało się w niego intensywnie." - kot ze Shreka, nawet nie mów, że nie :D
    "Strzeli sobie w łeb, jak Werter!" - no nie, nie wspominałby tego palanta.
    "Jak Antygona się zabije, wybierając mniejsze zło! " - jakie tam mniejsze zło, dziewczyna się pośpieszyła i tyle, żeby nie powiedzieć gorzej. Jakby tak każdy się wieszał, to ja nie wiem...
    "Histeria to przypadłość kobieca. Nie jestem kobietą." - A to ciekawa teoria... na pewno dobrze sprawdził? Może gdzieś tam w środku jest kobietą - kiedyś oglądałam coś o ludziach z obama narządami, jedne gorzej wykształcone, drugie lepiej :P A tak w ogóle to Manfred sobie grabi, bo facet to niby nigdy nie histeryzuje... jaaasne.
    "Miał cichą nadzieję, że jego potwór nie zabił zielonego biedaka. Nie chciał płacić za uszkodzenia, miał wrażenie, że jego rodzina, choć bogata, nie wygrzebałaby się z długu wobec armii niemieckiej przez następne dziesięć pokoleń." - ależ potwór z tego Richthofena, nic się nie interesuje stanem zdrowia własnego smoka, materialista jeden :(
    No nie wymagaj ode mnie znajomości jakiegokolwiek polskiego filmu, bo ich nie oglądam. Dnia Świra też nie znam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jak żyć" - tak, zdecydowanie to się odnosi do pana od papryki :D
      Co do kota ze Sherka, to nie, nawet nie miałam takich intencji, ale jak tak brzmi, to fajnie ;)
      Co do histerii - teoretycznie ja to wiem, wszyscy to wiedzą teraz, ale na przykład w XIX wieku była uznawana za chorobę, głównie kobiecą (gdyż wywołuje ją macica, blabla) także jak na rok 1914 możemy uznać, że kobiety nadal są słabe i na histerię cokolwiek bardziej podatne. Zresztą, ja bym słowa z "Le Diable Rouge?" na serio nie wzięła :)
      Wiesz, Richthofen ma do swojego smoka cokolwiek inne podejście, uważa go (na razie) za dość krwiożerczą, brzydką i niebezpieczną kreaturę.

      Usuń
  4. Czy dostanę jeszcze jakiś mały orderek z ostatniego na polu ziemniaczka za znalezienie nawiązania do Pokemonów? Że wiesz, zwierzaka chrzci się wyrazem, które w kółko powtarza. (;

    Przyznaję, jak ten cham przeczytałam to, co mi się wyświetliło, zamiast najpierw do pierwszej części przejść, ale ogólnie łapię ideę świata przedstawionego i bardzo przypada mi ona do gustu. Nazwisk jeszcze nie posprawdzałam, trzeba migiem nadrobić, skoro niedziela wolna. Bardzo podobał mi się fragment o wymiotowaniu (ech, jak to się napisze, to już nie brzmi tak dobrze...), opis placu treningowego z ćwiczącymi smokami rozpala wyobraźnię (to zamieszanie! te cuda w powietrzu! No i w końcu, to cholerne smoki!).

    Czekam na kolejną część! Do boju, Manfred, jutro też jest dzień!

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    chciałam uprzejmie poinformować, że ocena Twojego bloga pojawiła się już na weryfikator.blogspot,com

    Zapraszam do czytania,
    Malcadicta

    OdpowiedzUsuń