czwartek, 1 sierpnia 2013

Pożar

Tekst ten miał się znaleźć w zupełnie innym opku, ale się nie znajdzie, bo opko wciąż nienapisane i zapowiada się, że takie pozostanie. W efekcie wyszedł mi bardziej obrazek niż cokolwiek innego. Chociaż nie, nie obrazek. Dla świętego spokoju nazwijmy to cosiem. A że mamy pierwszy sierpnia, to temat cosia nawet pasuje. Kto zgadnie kiedy, gdzie i dlaczego?

            Kiedy już hurgot silników ucichł, otworzył oczy. Przez chwilę oddychał głęboko, nadstawiając ucha, jednak nie słyszał już samolotów. Przeleciały. Co ciekawe, nie słyszał też huku spadających bomb, tylko ten coraz cichszy odgłos oddalających się bombowców. Czy to możliwe, żeby tego nie słyszeć? Przecież ostatnio słyszał! By sprawdzić wszystkie teorie, otworzył usta i poruszył szczęką, ale nic się nie wydarzyło. Nie miał więc zatkanych uszu. Ogłuchnąć też nie ogłuchł, słyszał przecież własny, w tej względnej ciszy, przeraźliwie głośny i ciężki oddech. Serce waliło mu jak opętane, a w głowie trochę się kręciło. Wstał jednak, pamiętając, by nie prostować się zbyt gwałtownie. Gdyby to zrobił,  uderzyłby głową w niski strop.
            Piwnica, w której mieszkańcy kamienicy ukryli się przed nalotem, była ciasna, ciemna i śmierdząca. Teraz na dodatek cuchnęła spoconymi ciałami. Dosyć intensywnie i ohydnie. Kiedy wziął kolejny oddech, zdecydowanie stwierdził, że powinien już znaleźć się na świeżym powietrzu.
Zazdrościł ludziom na obrzeżach miasta ich prywatnych, małych schronów w ogródkach. Tam na pewno nie cuchnęło potem, nie było ciemno ani tak wilgotno jak w tej piwnicy. Albo w ogóle mieszkać na wsi! Byłoby klawo! Tyle by dał, by urodzić się w rodzinie bogaczy i wychowywać na prowincji. Tam na pewno wojna nie dociera, nie do dobrze urodzonych.
            Zgromadzeni w piwnicy mieszkańcy patrzyli na niego tylko, co gorsza, z wyraźnym przestrachem. Nie chcieli, żeby wychodził, ponieważ uważali, że to jeszcze nie koniec. Matka próbowała go zatrzymać, ale wystarczyło, że rzucił jej jedno znaczące spojrzenie, a ona puściła go wolno. Spuściła głowę i zgarbiła się jeszcze bardziej. Zawsze uważał, że była dobrą kobietą, ale zdecydowanie za łatwo rezygnowała i zbyt mocno zginała kark z byle powodu. Teraz to wykorzystywał, choć i tak nie uważał, że to dla niej dobre.
            Rozpychając się łokciami, depcząc ludziom stopy, dotarł jakoś do drzwi wejściowych, które na szczęście otwierały się na zewnątrz. Opuścił skobel, nacisnął klamkę, ale nic się nie stało. Drzwi były nadal zamknięte. Starając się nie kląć na głos, pchnął je barkiem, dopiero wtedy się otworzyły. Do piwnicy wpadło nieco powietrza. Niekoniecznie świeżego, ale na pewno nie tak stęchłego jak to wewnątrz. Mrużąc oczy, wciąż nieprzyzwyczajone do światła, choć tak naprawdę była już noc, ruszył po schodach na górę. Wyszedłszy na klatkę już wiedział, że coś jest nie tak. Przez otwarte drzwi wejściowe widział biegnących ludzi. Widział też dym, który rozpływał się gdzieś wysoko na nocnym niebie.
Nie wiedział więc, czemu nie słyszał wizgu opadających bomb i huku tych trafiających w cel. Dlaczego? Może wyparł to ze świadomości? Może.
Gdy już znalazł się na ulicy, doskonale wiedział, co się stało. Dom na końcu sąsiedniej ulicy płonął. Niewiele myśląc, ruszył przed siebie, najprawdopodobniej gnany tą samą siłą, co reszta ludzi. Nie obejrzał się nawet, czy pozostali już wyszli z piwnicy. Po prostu szedł, gapiąc się na zniszczenia jak zaczarowany. Co prawda w mieście od dawna obowiązywało zaciemnienie, ale pożar był na tyle potężny, że oświetlał wszystko lepiej niż lampy uliczne.
Kamienica była najwyższa w okolicy, bo liczyła aż cztery piętra. To znaczy jeszcze wieczorem liczyła cztery piętra, teraz zostało z niej trochę gruzów i fragment pierwszego piętra. Wydawało mu się, że widzi meble we wnętrzach mieszkań, które pożerał ogień. Chciał podejść bliżej, ale było tak gorąco, że mógł jedynie stać po przeciwnej stronie ulicy. Ogień wydostawał się też przez okna na parterze, z pewnością wybite siłą uderzeniową, liżąc mur. Nagle coś zachrobotało, huknęło i pierwsze piętro zawaliło się.  Domyślił się tego dopiero po chwili, gdy już podniósł się z chodnika, przestał kasłać i jako tako otrzepał ubranie z pyłu.
Z całej kamiennicy został fragment muru i ściana nośna, która sterczała niczym kikut, oświetlona na czerwono-pomarańczowo.
Wyglądało to przerażająco, bez dwóch zdań.
Płomienie strzelały na kilka metrów w górę. Istniało niebezpieczeństwo, że pożar szybko się rozprzestrzeni, ale dziwnym trafem gromadził coraz więcej gapiów. Powychodzili już ze swoich schronów i teraz, podobnie jak on, po prostu stali, bezmyślnie i bezczynnie. Nikt nie pomyślał nawet o tym, by zacząć gasić ogień.
Nagle dotarło do niego, że w piwnicach tego domu też ukrywali się ludzie.  Czy ktoś nie powinien próbować ich wyciągać? Jakoś pomóc? Czemu wszyscy stoją i po prostu się patrzą, skoro ogień za chwilę sięgnie kolejnej kamienicy? Dlaczego on nic nie robi? Trzeba jakoś pomóc tym ludziom, uwięzionym w środku.
Ale teraz? Jacy tam to teraz ludzie?

4 komentarze:

  1. Jak pierwszy, to pewnie i Warszawa i powstanie ;)
    Bardzo fajny coś ^^ Szczególnie pierwsza scenka, gdy ten bidny bohater zastanawia się czy czasem nie ogłuchł, druga, gdy tak zirytowała go własna matka (szczególnie zwarzywszy na okolicznosci ^^) i trzecia, ostatnia, gdy wszyscy stoją i sie patrzą jak płonie dom i ludzie wraz z nim.
    No i taki troszkę gorzki morał, czy raczej prawda na temat zachowania ludzi, gdy coś złego sie dzieje.
    Ale myślałam, że taki prezent to wrzucisz na Fausta :P W sensie nowy rozdział, a nie akurat to ;) Ale mi tam nie przeskadza, skoro i tam jest NN :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu akurat zonk, bo nie Warszawa :D
      Z Faustem i zdechniętą weną na pierwszego za nic bym się nie wyrobiła, także dodałam coś tu. Biorąc pod uwagę, że dawno to miałam napisane, to nie było przesadnie trudne.

      Usuń
  2. Uh, mam alergię na nadmiar imiesłowów, chyba zaraz zacznę kichać. Ale nie zwracaj na to uwagi, pewnie większość czytelników wcale nie pomyśli, że jest w nadmiarze. Chyba każdy potrafiłby wymienić choć jedną rzecz, która irytuje go bez racjonalnego wyjaśniania. Nevermind.

    Ostatnie zdania przeczytałam po dwa razy. Te siedem słów jest jak koncentrat z całego cosia. Przerażające, bo prawdziwe. Wiemy o tym, choć czasem chciałoby się nie wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imiesłowy, moja miłość! Zaraz po zaimkach, ale tu tego nie widać. W każdym razie dzięki za opinię.

      Usuń