Tekst ten miał się znaleźć w
zupełnie innym opku, ale się nie znajdzie, bo opko wciąż nienapisane i
zapowiada się, że takie pozostanie. W efekcie wyszedł mi bardziej obrazek niż
cokolwiek innego. Chociaż nie, nie obrazek. Dla świętego spokoju nazwijmy to
cosiem. A że mamy pierwszy sierpnia, to temat cosia nawet pasuje. Kto zgadnie
kiedy, gdzie i dlaczego?
Kiedy już hurgot silników ucichł,
otworzył oczy. Przez chwilę oddychał głęboko, nadstawiając ucha, jednak nie
słyszał już samolotów. Przeleciały. Co ciekawe, nie słyszał też huku
spadających bomb, tylko ten coraz cichszy odgłos oddalających się bombowców.
Czy to możliwe, żeby tego nie
słyszeć? Przecież ostatnio słyszał! By sprawdzić wszystkie teorie, otworzył
usta i poruszył szczęką, ale nic się nie wydarzyło. Nie miał więc zatkanych
uszu. Ogłuchnąć też nie ogłuchł, słyszał przecież własny, w tej względnej
ciszy, przeraźliwie głośny i ciężki oddech. Serce waliło mu jak opętane, a w
głowie trochę się kręciło. Wstał jednak, pamiętając, by nie prostować się zbyt
gwałtownie. Gdyby to zrobił, uderzyłby
głową w niski strop.
Piwnica, w której mieszkańcy
kamienicy ukryli się przed nalotem, była ciasna, ciemna i śmierdząca. Teraz na
dodatek cuchnęła spoconymi ciałami. Dosyć intensywnie i ohydnie. Kiedy wziął
kolejny oddech, zdecydowanie stwierdził, że powinien już znaleźć się na świeżym
powietrzu.
Zazdrościł ludziom na obrzeżach miasta ich
prywatnych, małych schronów w ogródkach. Tam na pewno nie cuchnęło potem, nie
było ciemno ani tak wilgotno jak w tej piwnicy. Albo w ogóle mieszkać na wsi!
Byłoby klawo! Tyle by dał, by urodzić się w rodzinie bogaczy i wychowywać na
prowincji. Tam na pewno wojna nie dociera, nie do dobrze urodzonych.
Zgromadzeni w piwnicy mieszkańcy
patrzyli na niego tylko, co gorsza, z wyraźnym przestrachem. Nie chcieli, żeby
wychodził, ponieważ uważali, że to jeszcze nie koniec. Matka próbowała go
zatrzymać, ale wystarczyło, że rzucił jej jedno znaczące spojrzenie, a ona
puściła go wolno. Spuściła głowę i zgarbiła się jeszcze bardziej. Zawsze
uważał, że była dobrą kobietą, ale zdecydowanie za łatwo rezygnowała i zbyt
mocno zginała kark z byle powodu. Teraz to wykorzystywał, choć i tak nie
uważał, że to dla niej dobre.
Rozpychając się łokciami, depcząc
ludziom stopy, dotarł jakoś do drzwi wejściowych, które na szczęście otwierały
się na zewnątrz. Opuścił skobel, nacisnął klamkę, ale nic się nie stało. Drzwi
były nadal zamknięte. Starając się nie kląć na głos, pchnął je barkiem, dopiero
wtedy się otworzyły. Do piwnicy wpadło nieco powietrza. Niekoniecznie świeżego,
ale na pewno nie tak stęchłego jak to wewnątrz. Mrużąc oczy, wciąż
nieprzyzwyczajone do światła, choć tak naprawdę była już noc, ruszył po
schodach na górę. Wyszedłszy na klatkę już wiedział, że coś jest nie tak. Przez
otwarte drzwi wejściowe widział biegnących ludzi. Widział też dym, który
rozpływał się gdzieś wysoko na nocnym niebie.
Nie wiedział więc, czemu nie słyszał wizgu
opadających bomb i huku tych trafiających w cel. Dlaczego? Może wyparł to ze świadomości?
Może.
Gdy już znalazł się na ulicy, doskonale wiedział, co
się stało. Dom na końcu sąsiedniej ulicy płonął. Niewiele myśląc, ruszył przed
siebie, najprawdopodobniej gnany tą samą siłą, co reszta ludzi. Nie obejrzał
się nawet, czy pozostali już wyszli z piwnicy. Po prostu szedł, gapiąc się na
zniszczenia jak zaczarowany. Co prawda w mieście od dawna obowiązywało
zaciemnienie, ale pożar był na tyle potężny, że oświetlał wszystko lepiej niż
lampy uliczne.
Kamienica była najwyższa w okolicy, bo liczyła aż
cztery piętra. To znaczy jeszcze wieczorem liczyła cztery piętra, teraz zostało
z niej trochę gruzów i fragment pierwszego piętra. Wydawało mu się, że widzi
meble we wnętrzach mieszkań, które pożerał ogień. Chciał podejść bliżej, ale
było tak gorąco, że mógł jedynie stać po przeciwnej stronie ulicy. Ogień
wydostawał się też przez okna na parterze, z pewnością wybite siłą uderzeniową,
liżąc mur. Nagle coś zachrobotało, huknęło i pierwsze piętro zawaliło się. Domyślił się tego dopiero po chwili, gdy już
podniósł się z chodnika, przestał kasłać i jako tako otrzepał ubranie z pyłu.
Z całej kamiennicy został fragment muru i ściana
nośna, która sterczała niczym kikut, oświetlona na czerwono-pomarańczowo.
Wyglądało to przerażająco, bez dwóch zdań.
Płomienie strzelały na kilka metrów w górę. Istniało
niebezpieczeństwo, że pożar szybko się rozprzestrzeni, ale dziwnym trafem
gromadził coraz więcej gapiów. Powychodzili już ze swoich schronów i teraz,
podobnie jak on, po prostu stali, bezmyślnie i bezczynnie. Nikt nie pomyślał
nawet o tym, by zacząć gasić ogień.
Nagle dotarło do niego, że w piwnicach tego domu też
ukrywali się ludzie. Czy ktoś nie
powinien próbować ich wyciągać? Jakoś pomóc? Czemu wszyscy stoją i po prostu
się patrzą, skoro ogień za chwilę sięgnie kolejnej kamienicy? Dlaczego on nic
nie robi? Trzeba jakoś pomóc tym ludziom, uwięzionym w środku.
Ale teraz? Jacy tam to teraz ludzie?
Jak pierwszy, to pewnie i Warszawa i powstanie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny coś ^^ Szczególnie pierwsza scenka, gdy ten bidny bohater zastanawia się czy czasem nie ogłuchł, druga, gdy tak zirytowała go własna matka (szczególnie zwarzywszy na okolicznosci ^^) i trzecia, ostatnia, gdy wszyscy stoją i sie patrzą jak płonie dom i ludzie wraz z nim.
No i taki troszkę gorzki morał, czy raczej prawda na temat zachowania ludzi, gdy coś złego sie dzieje.
Ale myślałam, że taki prezent to wrzucisz na Fausta :P W sensie nowy rozdział, a nie akurat to ;) Ale mi tam nie przeskadza, skoro i tam jest NN :D
A tu akurat zonk, bo nie Warszawa :D
UsuńZ Faustem i zdechniętą weną na pierwszego za nic bym się nie wyrobiła, także dodałam coś tu. Biorąc pod uwagę, że dawno to miałam napisane, to nie było przesadnie trudne.
Uh, mam alergię na nadmiar imiesłowów, chyba zaraz zacznę kichać. Ale nie zwracaj na to uwagi, pewnie większość czytelników wcale nie pomyśli, że jest w nadmiarze. Chyba każdy potrafiłby wymienić choć jedną rzecz, która irytuje go bez racjonalnego wyjaśniania. Nevermind.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdania przeczytałam po dwa razy. Te siedem słów jest jak koncentrat z całego cosia. Przerażające, bo prawdziwe. Wiemy o tym, choć czasem chciałoby się nie wiedzieć.
Imiesłowy, moja miłość! Zaraz po zaimkach, ale tu tego nie widać. W każdym razie dzięki za opinię.
Usuń